Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie gębuj! — rozeźlił się dróżnik. — W szkołach żeś był, a wstydu nie masz...
Tata popatrzył na niego i usiadł z powrotem, mamrocząc coś. Majuja stał nad nim i nie wiedział, co dobrego począć.
— Czytajcie — usłyszał z tyłu. To mówił gruby z bębnem.
Tata podniósł swoją siwą jak spleśniały suchar głowę i począł powoli wstawać od stołu. Chwilę patrzył na muzykantów, przy piecu grzali sobie ręce w parze gotujących się ziemniaków. Ostrożnie wziął ze stołu naftową lampę i patrzył jeszcze; potem powoli postawił ją na stole.
— Witaj — powiedział i zataczając szybkie półkola swoją kulawą nogą, pokuśtykał w ich kierunku. Przystanął znów pośrodku izby i wyciągnąwszy przed siebie ręce, szedł ku muzykantom powoli, mówił głosem zduszonym i szarym:
— Przecież to jesteś ty... To ty. Czy mnie nie pamiętasz? Tyś mógł zapomnieć, ja nie... Leżałem wtedy w leju od bomby... z urwaną nogą i rozszarpanym brzuchem... umierałem... patrzyłem w wielkim przerażeniu na ludzi i bydlęta... krzyczałem... bardzo... wiedziałem, że już nigdy nie zakrzyczę, słowa nie wypowiem... nie zrobię nic... Wtedy przyszedłeś ty... pochyliłeś się nade mną... pamiętam twoją twarz... Czemu przeczysz? To byłeś ty... Pamiętam cię... twoją twarz pamiętam... wziąłeś mnie na ramiona i zaniosłeś do doktorów, to byłeś ty.
W wielkim zdumieniu Majuja patrzył, jak Tata wziął młodego w ramiona i poprowadził do stołu, zmiótł z ławki jakieś stare zelówki i posadził go na niej.
— Mama! — zakrzyczał. — Mamusia!
Zjawiła się natychmiast; nie powiedziała słowa, nie pytała o nic, wiedziała. Starła kurz z wolnego