Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, szos jest rozpaćkana, że pożal się Boże — kiwnął głową Beniek Pasota.
— Nogawic, bidoki, nie powyciągają z błota — litował się Jacek Liptak. — O trzewikach to tam nawet i nie ma o czym gadać.
— Przylizą Psiarki na bosaka, jak to zawsze chadzali — powiedział Zygma Stołbiński. — Wyście ta młode, chłopaki, to nie pamiętacie, jak to przed wojną u Psiarków było. Wyżerantus: kluseczki ze serwatką. Lato-zima, cała ta psiarnia na bosaka latała.
— Dzisiaj będzie tak samo.
— To dopiero.
Stali na krzyżówce i czekali. Ciemniało pomału i robiło się zimno. Z roboty jechał rowerem Sylwer Pawlików. Powiedział: „Cześć” i chciał jechać dalej, ale przytrzymali go za bagażnik.
— Nie widziałeś ta gdzie Psiarków?
— Gdzie niby miołem ich widzieć?
— Na rowie gdzie — powiedzieli razem i zaśmiali się, tak równo im to wyszło.
— W mieście w gospodzie żem ich widział, chlają, staremu aż glaca zapotniała.
— Narozrabia jak pijany zając — powiedział Zygma Stołbiński. Widać było, że jest zły, sam sobie lubił narozrabiać po pijaku.
— To cholery — mruknął Eśku Rzun.
Skądś wziął się deszcz i zacinał drobno. Rozejrzeli się wszyscy dokoła; dawno by poszli do gospody, ale że był Wielki Tydzień, Ignac wcześniej zamykał interes. W końcu pociągnęli na ganek szkoły, palili papierosy i patrzyli na szosę, ciemną już i pustą. Pytali jeszcze Sylwera, co Psiarki zapijają aż w powiecie, ale Sylwer nie wiedział. Widział tylko przez okno, jak pili i jak staremu spociła się glaca. Zresztą zaraz pojechał, zrobiło mu się