Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gęste, splątane. Czekały. Milicjanci zataczając się wyszli z izby, trzymali pod pachy szarpiącą się babusię.
— Puścić — rzęziła rzucając się na wszystkie strony. — Puszczać, policaje! Jakie wasze prawo, haręzy przebrzydłe? Znam ja wasze prawo na rzymską piątkę! Pieniądze wam ciepnął, za pieniądze chce się mnie pozbyć, boi się mnie, żebym mu w handlu nie przeszkodziła, dziochy swoje czas mu przedawać. Jak kocięta chce je przedawać w miechu, po groszu, po groszu... Nie dejcie się, dziochy, sprzeda was, sprzeda, jak wszystkich sprzedał! W świat idźcie, przed siebie!
Milicjanci doprowadzili ją do motocykla i uniósłszy za ramiona, wrzucili do kosza. Wyrywała się stamtąd, chciała wstawać, ale jeden z milicjantów trzymał ją za ramię, nie pozwalał się podnieść. Mężczyźni gadali coś ze sobą, potem ruszyli w stronę ogrodu, przy babce został tylko Mieciuchna. Usiadł na siodełku i wielką łapą wciskał ją do kosza, kiedy próbowała się podnieść.
— Idź, ty brzydoku! — wrzeszczała na cały świat, szarpiąc się z nim. — Moimi dziochami przyszedłżeś handlować jak swoimi wieprzami? Wynoś się, ty handlaro, puszczaj, zasrańcu!
— Puść! — krzyknęła Łuca. — Puść! — przyłączyły się inne.
Odwrócił gębę i tylko zarechotał ku nim.
Gdzieś skrzypnęły drzwi. Odwróciły się, Natala krzyknęła.
— Cicho — powiedział bezręki. — Cicho.
Za nim był jeszcze ktoś. Ula poznała jego oczy. Pawluś.
— Co wy — powiedziała. — Co wam?
— Cicho — powtórzył bezręki. — Szukają nas.
— Gdzie tamci? — spytała Natala. — Co?