Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kich razach. Ona przecież od tego jest matką, żeby to dziecko zasłaniała sobą nawet przed samą śmiercią.
Od wczoraj jest jednak naprawdę lepiej, gorączka trochę spadła, oddech wolniejszy, tylko osłabienie duże. Może ja go jednak wyciągnę jeszcze z tej choroby i na nogi postawię.
Żeby to, żeby!...
Moje złote matczysko przyrzeka mi modlić się codziennie za moich pacyentów i każe mi mieć nadzieję.
Módl się, mateczko, módl, a ja będę robił swoje, co tylko będę mógł. Do spółki może choć jedną ofiarę uratujemy.
O tej malignie wygadałem się przed starym Gierdą; zajęło go to