Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciężko chorzy, zajęci myślą jedynie o sobie.
— Ot, widzisz — odezwał się — takiego biedaczka ratuj wszelkiemi siłami i nie pozwól go zabrać; to twój obowiązek i zasługa!... Będzie cię błogosławiła matka...
Banasiowa przyniosła mu mleka na śniadanie; nie chciał pić pomimo mojej namowy.
— Z czegóż pan będzie żył? — zrobiła uwagę stojąc nad nim i z politowaniem przypatrując mu się przez kilka minut. — I to, proszę pana konsyliarza, zawsze tak było, nawet za zdrowych czasów. Żeby to pan wyszedł kiedy, zobaczył ludzi, świat, nałykał się trochę powietrza, ale gdzie zaś!... cięgiem ino w tej izbie, w zaduchu, zamknięty; oknaśmy przez