Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To nic, mamo; jak mamę kocham, to tylko ślina... zakrztusiłem się i już... o!... zupełnie mnie nie ukłuło nigdzie a nigdzie. Niech pan doktor powie! — zwrócił się do mnie i musiałem skłamać z nim razem, a ona uwierzyła, choć miała oczy wystraszone i znowu pełne łez.
— Nie, Józieczku, nie, to katar, dziecko — wymawiała się przed nim, nie chcąc się przyznać, że jej na płacz się zbiera nieustannie — pan doktor mi także przepisze co; zobaczysz, zaraz mi lepiej będzie jutro, tak jak tobie.
Jedno przed drugiem udaje, biedactwo!...
Wieczorem samym chyba pójdę go jeszcze raz dzisiaj zobaczyć;