Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tana, zaczęła opowiadać o swoim Józiu, że go ma tylko jednego, że się chłopak uczył i cztery klasy gimnazyalne ukończył w roku zeszłym, że go zaczęła posyłać do konserwatoryum, bo do muzyki się rwał od maleńkości.
— Panowie powiadają, że ma talent — mówiła nieśmiało — i mnie się to samo zdaje. Jeszcze nut nie znał, a już wszystko wygrał ze słuchu. Żeby go pan konsyliarz widział, jak on na tych skrzypeczkach swoich grać zacznie, to się cały w oczach zmienia, całkiem inne dziecko z niego się robi. To, proszę pana konsyliarza, będzie tak grał godzinę, dwie, trzy i nawet odezwać się do niego nie można wtedy, bo jakby ogłuchł zupełnie. Już ja nie wiem, co jest