Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczął mi opowiadać, jak się to złe rozwinęło; oczy ocierał, głową kiwał, ręce łamał, przerywając sobie tylko dwoma słowami:
— Ot, nieszczęście!...
Jeździli z nią już do Szczawnicy, do Meranu, radzili się najpierwszych powag za granicą, byli u Kocha w Berlinie; nic nie pomogło.
Cóż ja pomogę? także nic.
Alem ojcu tego otwarcie nie powiedział, bo po co starego gnębić jeszcze bardziej. Sam nie ma żadnej nadziei, lecz utwierdzać go w tej beznadziejnej rezygnacyi, to nieludzkie.
Ledwiem wyszedł od Lewońskich, spotkałem na schodach jakąś babę rozczochraną, w chustce brudnej i połatanej, która mnie zagadnęła: