Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzyłaby nawet na mnie i ojciec by mnie do niej nie sprowadzał, ale jako moja pacyentka, i to z takim surowym dekretem na jutro czy pojutrze, inaczej mi się wydała.
Kiedym na nią spojrzał, w pierwszej chwili coś mnie od razu tknęło, żem ją gdzieś widzieć musiał.
— Lewońska?... Lewońska?... — zaczęło mi chodzić po głowie — co to za Lewońska?... te oczy duże, niebieskie, rozmarzone, schowane głęboko w oczodołach, ten nosek grecki nad ustami, jak u dziecka, ten profil taki delikatny, jak na płaskorzeźbie z alabastru, prawie przeświecający w konturach, te włosy blond, takie duże, bujne, w grube dwa warkocze splecione i szpilką szyldkretową