Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiczowa tuliła swego malca w objęciach i pokrywała pocałunkami, jak gdyby go odzyskała dopiero teraz zupełnie, mając dla niego przyszłość zapewnioną.
Całowali się i ściskali z wielkiego szczęścia, które na nich spadło, o mnie nawet zapomnieli w tej chwili — i dobrze zrobili, bo to byłoby ich tylko niepotrzebnie krępowało.
On ją obejmował za szyję i prosił:
— No, moja mamo, no, już dość!... no, niech mamusia łzy otrze i da pokój! — a ona znowu otulając go kołdrą, powtarzała:
— Dobrze, dobrze, moje dziecko!... już nie będę, już nie... tylko ty się nie odkrywaj, boś jeszcze