Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ani rusz nie mogłem słowa wydobyć z siebie: tak mi coś gardło zakneblowało i usta zamknęło, jakbym czuł czyjąś dłoń na nich.
To milczenie moje było dla niego najwymowniejszą chyba odpowiedzią; zrozumiał. Zlekka mi rękę uścisnął, zupełnie, jakby mnie chciał z kłopotu wyprowadzić i szepnął:
— To nic... to dobrze.
Twarz mu się nawet ożywiła i rozjaśniła prawie.
Odzyskałem równowagę i rezon wtedy, kiedy go już nie było potrzeba; ja zawsze tak z tą moją głupią naturą. Doktor powinien zachowywać zimną krew i przytomność umysłu w najcięższych chwilach, ale nie, jak baba, tra-