Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Musiałem mu wszystko opowiedzieć o Józiku i jego biednej matce; słuchał z uwagą i poczciwym, miękkim głosem, jakiego w nim nie przypuszczałem przy tej fizyognomii ponurej i zdziczałej, wtrącał od czasu do czasu:
— Biedacy!... biedacy!...
Czkawka go zaczęła męczyć.
Znam tę czkawkę u ciężko chorych i wiem, co z niej wnioskować. To tak, jakby śmierć pukała z ostrzeżeniem, że już »czas się pakować«, jak mówi Gierda.
On to musiał sam zmiarkować po mojej minie, bo kiedy odchodziłem, wziął mnie za rękę i patrząc mi w oczy, bardzo poważnie, lecz spokojnie zapytał:
— Finis, co?... finis?... powiedz prawdę.