Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Obchodzi ją to?
— I bardzo; żałowała, że nie wolno jej się z pokoju ruszać, bo byłaby przyszła odwiedzić pana dobrodzieja z ojcem.
— Poczciwa!...
— Ubolewała nad tem szczególniej, że pan tak sam musi po całych dniach i nocach zostawać i nie ma nikogo przy sobie.
Zwiesił głowę i powtarzał, jakby do siebie:
— Oj sam... sam... sam... Całe życie sam!...
Potem zdawało mi się, że łzę połknął, powieki mocniej zacisnął i po chwili zwrócił się do mnie:
— Będziesz tam dzisiaj?
— Będę zapewne.
— To ją pozdrów ode mnie i powiedz, żem nie taki całkiem