Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał sumienie korzystać z jej pracy, zwłaszcza teraz.
— Jeśli pan konsyliarz będzie miał co do znaczenia — mówiła, prosząc mnie, jak o łaskę jaką — to już niech nikt inny tego nie robi, tylko ja. Ja to potrafię, bo dawniej brałam do haftu robotę, ale to mozolne i oczy mnie trochę boleć zaczęły, więc musiałam się wziąć do czego innego.
— A teraz panią oczy nie bolą?...
Skinęła ręką, jakby nie warto było o tem mówić.
— Boleć bolą jeszcze, ale to tylko z płaczu.
— No, niech pani da pokój łzom — rzekłem — wszystko będzie już dobrze. Józio wyzdrowieje i zacznie chodzić znowu