Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ot, biednemu zawsze pod wiatr.
Dała pokój i w rękach szyje, ale co taka robota warta; co chwila musi ją odkładać, ręce jej się trzęsą do tego z umęczenia, oczy mgłą zachodzą.
W zeszłym tygodniu już skarżyła mi się, że chwilami jej się zdaje, jak gdyby omdlewała.
Anemiczne to i zabiedzone, że palcem szturknąć, a przewrócić się gotowa, jak słomka.
Obawiałem się więcej o nią, niż o chłopca, jadąc do nich, bo dla pośpiechu wziąłem dorożkę.
Zastałem jednak ją na nogach, ale zapłakaną i zafrasowaną okrutnie; chodziła po swojej izdebce i ręce łamała.
— Co się stało? — zapytałem jeszcze we drzwiach, a