Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

woński na odchodnem w czoło pocałował i zrobił mu krzyżyk nad głową.
— Czy to nie koniec już? — spytał mnie, gdym go do przedpokoju odprowadzał.
— Chyba nie jeszcze — odrzekłem — organizm dziwnie wytrzymały, pomimo takiego schorowania.
— Sądzisz konsyliarz, że się to przeciągnie?...
— Zapewne; zmęczył się i musi wypocząć. Takie omdlenia zdarzają się w tym stanie, ale przechodzą.
— Ja mu tu przyślę mój fotel — powiedział jeszcze we drzwiach — będzie mu wygodniej siedzieć, niż na tem twardem łóżku. I podnóżek-by się przydał, prawda?...