Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na skronie Kazi wybiegł rumieniec. Tunia już jej opowiedziała wszystko o stosunkach męża! A zatem to była ona, ta czarodziejka, która go trzymała w swojej władzy i pod swoim urokiem tyle lat.
Nie śmiała spojrzeć na Andrzeja, dałaby wiele, żeby móc cofnąć pytanie!
Szczęściem zjawił się Dąbski w dorożce, szukający żony, i nadjechała Ramszycowa. Miała już towarzyszkę, jakąś chudą, niemłodą, źle ubraną damę, z którą żywo rozmawiała. Minęła lando Sanickich i pomknęła za rogatki.
— Ciekawym, dokąd Ramszycowa wiezie Ocieską. To moja koleżanka, malarka! — objaśnił Radlicz Kazię.
— Dwie fiksatki! — rzekł Andrzej.
Wyjechali za rogatki, ale było to jeszcze miasto; brudniejsze, bezładniejsze, ale miasto. Co krok ogródki, bawarje, restauracje i tłum po nich topniał, szukając powietrza, mając złudzenie wsi, drzew, cienia. Majówka, Wiązanka, Sielanka nazywały się te ponętne ustronia. Pełne stolików i ławek, parkanów, altan, brudnych służących, szczęku szkła i talerzy, wałęsających się psów, swędu kuchni, dźwięku rozbitych fortepianów, i szczęśliwego z tych rozkoszy wiejskich tłumu.
— Warszawa używa wsi! — rzekł prezes.
Kazia się uśmiechnęła.
— Co pani myśli? — podchwycił Radlicz.
— Myślę, czy biedniejsza wieś w tej parodji, czy ludzie, którzy innej nie widzieli.
— Dla mnie mogłaby najpiękniejsza nie istnieć — rzekł Andrzej. — Nie znam nic wstrętniejszego nad wieś i jej rozkosze.
Milczała. Radlicz zaprotestował.
— Jabym może nie potrafił jej być wierny, ale bywam w niej rozkochany co rok. Co lato miewam głód przestrzeni i rozkoszuję się na letnich wycieczkach. Tam się inaczej żyje, czuje, myśli, nawet kocha. Ale myślę ze zgrozą, jak ludzie mogą spędzić na wsi listopad lub marzec! Wściekłbym się! Czy pani nawet te miesiące lubi tam?