Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stangret już wiedział, że to znaczyło kilkugodzinne czekanie pod bramą, poczem wieczorną wycieczkę za miasto. Klął w duchu swój los.
Pani Celina nie przyjmowała dziś nikogo. Czekała Andrzeja napozór spokojna, drżąc wewnątrz niepokojem. Przywitała go serdecznie, wesoło, niczem się nie zdradzając, i zaraz rozpoczęła rozmowę o wypadkach parodniowej jego nieobecności, zdając sprawę ze swych czynów i myśli.
Były z Bellą w teatrzyku ogródkowym, ta warjatka ciągnęła ją na kolację, ale nie, nie była w humorze, zresztą co by tam robiła bez niego? Widziała nowy obraz Siemiradzkiego. Radlicz ją eskortował, targowała szafę gdańską z okazji, ale się bez niego nie zdecydowała; zaprowadzi go tam jutro, obstalowała letni kostjum, zrobi mu niespodziankę.
Gwarzyła swobodnie i odniechcenia spytała:
— Nie zostaniesz na obiedzie — zapewne?
— Chyba mnie nie zaprosisz! Mam i wieczór wolny i nowe konie czekają u bramy. Pojedziemy o zmierzchu.
— Tak, o zmierzchu! — powtórzyła bezdźwięcznie, czując, że zstępuje o jeden szczebel niżej i że słońce nie będzie już ich spacerom przyświecać...
Zrozumiał ją i spuścił głowę.
— Sama mi przyznasz rację! — Treść należy do ciebie. Pozory muszę zostawić...
Nie dokończył, podniósł oczy.
— Nie pytasz mnie o nic?
— Nie chcę dożyć chwili, gdy będę musiała pytać — odparła. — Między nami niema tajemnic, rozkoszą naszą są zwierzenia i spowiedź z najskrytszych myśli. Nie poruszam tylko kwestji bolącej; ty tu przychodzisz po radość i odpoczynek.
— Stało się tedy. Wczoraj przywiozłem fant do domu. Nie jestem słodko względem niej usposobiony, ale wyznać muszę, że jak dotychczas, wcale się mną nie zajmuje.
— Złożycie wizyty, będziecie przyjmować. To będzie uciążliwe.