Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tu się po swojemu urządzę! Będę miała na jutro zajęcie! I ta myśl była najprzyjemniejsza.
Była jednak tak zmęczona, że na długie rozmyślanie nie stało czasu. Zasnęła twardo, bez snów i marzeń, jak zasypiała wśród swych pól po znojnym dniu.
Nazajutrz równo ze świtem się zbudziła siłą długiego przyzwyczajenia i długą chwilę nie mogła zrozumieć, gdzie się znajduje. Ciężkie wozy toczyły się po bruku, łoskotem żelaza napełniając powietrze, ale słońce nie zaglądało jej w okno jak w Górowie ani ptasząt słychać nie było.
Zerwała się i poczęła rozmyślać. Zbytkowny pokój wydał się jej więzieniem, życie nieznośnem bez pracy.
Ubrała się spiesznie i zeszła na dół. Wszędzie cisza i służba, i panowie jeszcze spali.
Kazia wróciła na górę i uważnie, by nie zbudzić nikogo, poczęła swe kufry wypakowywać. Parę godzin jej tak zeszło, zanim lokaj nie zaczął sprzątać salonów. Zdziwił się i przeraził, gdy ją ujrzał ubraną i zaalarmował sutereny. Zjawił się Jan zaspany, wreszcie jego małżonka z kluczami.
— Czy jaśnie pani dzisiaj je weźmie? — spytała kwaśno.
— I owszem, zaraz! — odparła.
— To może i kucharka ma przyjść do jaśnie pani?
— Naturalnie.
— Wedle rozkazu, tylko ja już odpowiedzialna nie będę, jeśli się panom nie dogodzi! — odparła Janowa, nie tając niezadowolenia i składając pęk kluczy.
Poczem zniknęła, znosząc do suteren zły humor i intrygi. Małżonek jej udał się do sypialni panów, ignorując zupełnie młodą panią.
Ale Kazia nie była bezradnym podlotkiem. Umiała rządzić i pracować, umiała sobie radzić. Wnet też ujrzała, że kucharka i młodszy lokaj stanowili przeciwny obóz małżonków, i tem wzmocniona, zajęła