Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu nieznośnie pusto bez niej, więc tylko tuliła mu się do serca, powtarzając:
— Dziękuję, tatusiu, za wszystko. Będę pisać często, codzień, żeby mnie tatuś zawsze czuł przy sobie.
Pociąg ruszył, wyglądała doń, i ciche łzy biegły jej gradem po twarzy; pociąg był już w polu, a ona wciąż patrzała za siebie, opanowując wzruszenie i łzy, by ich tym obcym nie pokazać.
Andrzej tymczasem rozłożył gazetę i czytał, a prezes zagaił z nią rozmowę o życiu pól i domów, pytał o zboża na łanach, które mijali, potem o rozległość Górowa i o gospodarstwo.
Po chwili uspokoiła się zupełnie i tak gawędzili poważnie. Zaczęła pytać o ustrój domu, dowiadywać się o obowiązki gospodyni.
A tam, w Warszawie, oczekiwano ich niecierpliwie.
Oprócz Dąbskich wyjechał na dworzec i Radlicz z bukietem, który, od kilku tygodni nieobecny, Kazi jeszcze nie znał. Droczyła się z nim pani Tunia.
— Powie mi pan swoje pierwsze malarskie wrażenie. Stokroć to będzie, czy topola! Powiem panu pod sekretem: wełna — nic więcej.
— Patrzajno, zagadnął Dąbski — widzisz tę facetkę w lila sukni i tajemniczym woalu. Coś znajomego.
Radlicz spojrzał i zachichotał.
— Nie wytrzymała! Jak babcię poważam — jest!
— A toć Belcia z Mazowieckiej! Czekajno, pójdę, zdemaskuję ją i dowiem się, czy ją przysłano z Erywańskiej.
Ale pani Bella wcale się nie zażenowała.
— Ano tak, przyszłam, pokłóciłam się z Cesią i jestem. Ginę z ciekawości, nie mogłam wytrwać, wykradłam się. Ona, mniejsza, ale jego minę zobaczyć. To będzie kolosalnie zabawne! Jak pan myśli, przyjdzie on do nas jutro?
— A pani Celina jak myśli? — zaśmiał się.