Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I rozdrażniony, wściekły podniecał się przeciw niej, poprzysięgał, że drogo zapłaci. Wmówił sobie, że jest wspólniczką ojca w spisku na jego swobodę i swobody tej postanowił im nie zaprzedać nigdy.
Pani Celina ostatniemi czasy była szczytem uroku i czułości, usidliła go na nowo, przyjechał tu pijany szałem i rozkoszą. Kazia, zwykle obojętna, była dla niego wstrętna. Wrzał w nim bunt i złe, nienawistne instynkty.
Był tak źle usposobiony, że nawet prezes bał się wybuchu i skandalu w przeddzień ślubu; drżał, nadrabiał miną, Boga prosząc, by już było prędzej po przysiędze. Dalej — prezes był spokojny. Ale co życzył pani Celinie w tej chwili, co on jej w przyszłości poprzysięgał!
Jeden Szpanowski nie kipiał w duszy, nie udawał, nie pomstował. Głowa jego pełna była spraw i kłopotów gospodarskich, ale w głębi serca miał spokojną radość, że jutro Kazię swą dobrym ludziom odda, że los jej, szczęście zapewni. Uważał, że Kazia była zanadto niefrasobliwa i wesoła jak na zakochaną pannę, a Andrzej zbyt sztywny i milczący jak na narzeczonego, ale traktował to jako dzieciństwo i dalej o tem nie myślał.
Po chwili odwołano go do rządcy, więc przeprosił gości i ulotnił się na długą konferencję.
Gdy go nie stało, humor Kazi się urwał. Prezes z niewyczerpaną werwą prawił i prawił, ona słuchała tylko, zmrożona wyrazem twarzy Andrzeja. Drgnęła nagle, gdy prezes wyrzekł:
— Jutro, o tej porze, będziemy już do Warszawy dojeżdżali. Dąbscy mają być na dworcu i Radlicz pewnie przybyć nie omieszka.
— O, pewnie! Ten czyha na nasze karykatury! — mruknął niechętnie Andrzej.
Kazia spojrzała na niego. Oczy miał złe, brwi ściągnięte, przykry wyraz ust.
— Widocznie chce pan, by temat miał gotów — rzuciła z gniewnym błyskiem w oczach.
— O! to nie ja chcę! — odparł z naciskiem.