Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zauważy. Jakże Andrzej się zachowywał? Wiecie, już gadają, że ona umarła z desperacji, że on za Jarłową lata. Nie dam trzech groszy, że się pobiorą. Serdeczny mi żal Kazi. Dobre było stworzenie, poczciwe, ale brakło jej sprytu kobiecego! Nie umiała wyrobić wokoło siebie sympatji i miłości. Ale nie uważaliście — Radlicz był?
— Nie. To bardzo niestosowne. I Downara nie było.
— A bo się zaraz po śmierci przemówili ostro z Andrzejem i zerwane stosunki! A wiecie, z kim zaręczona Majerówna?
Rozmowa przeszła na temat wspomnień karnawałowych. O Kazi nie było wzmianki. Żywi wrócili do żywych i życia.
Następnej jesieni nad grobem stał posługacz cmentarny i robotnik od kamieniarza, brał rozmiar na nagrobek. Rozmawiali sobie przytem, ćmiąc papierosy.
— To mąż pomnik stawia?
— I, i, i, gdzie zaś! Jakiś stary, siwy! Ojciec pewnie. Bogaty! Siedmset rubli płaci!
— Aha — to ten, co wczora był na mogile kazał ją oprzątnąć. Tylem miał dochodu!
Kamieniarz trącił nogą szkielet bukietu, jakieś badyle suche.
Przecie ktoś maił?
— Nie widziałem, kto. Miotłę ci jakąś przynieśli. Wziął do rąk badyle i roztarł je w palcach.
— Wrzos leśny, żadna parada. Za dziesiątkę dostanie! Ktości na ofiarę nie zbankrutował. A ja tom grosza nie dostał.


KONIEC.