Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z tą siostrą Kołockiego?
— Wdową po starym Jarle! Powiada do mnie, jaka szkoda, że pan żonaty. Vous me donner l’envie d’essayer d’un beau garçon! A ja jej na to: Et vous m’en donner d’essayer d’une comtesse.
Prezes się śmiał. Pochlebiał mu ten sukces syna w arystokracji. Kazia się uśmiechnęła blado, obowiązkowo.
— Bardzo piękna kobieta. Ma profil kamei.
— Jarło jej zostawił półtora miljona! — dodał prezes. — Testament był u mnie!
— Mówili znowu ze sobą i przeszli w wyśmienitych humorach na kawę do gabinetu.
— Więc koniecznie potrzebnam w teatrze? — spytała Kazia po chwili. — Takbym rada zostać w domu!
— Mówię ci, że Markhamowie się obrażą! Cóż znowu, wielka ci fatyga te parę godzin! — zawołał niecierpliwie Andrzej i dodał natychmiast:
— Może wolisz koncert „Lutni“? Może po nich wstąpić i zmienić program wieczoru.
— Jabym wolała otrzymać tygodniowy urlop i odwiedzić ojca! — rzekła, wstając leniwie.
— Oszalałaś! O tej porze na wieś! Żartujesz chyba!
— Żartuję, masz rację. Idę się ubierać!
— No, nie grymaś. Pojedziemy do Górowa na Wielkanoc, gdy sady zakwitną! — rzekł wesoło i dalej ojcu coś opowiadał.
— „Gdy sady zakwitną“ — powtórzyła w myśli, ale i to wspomnienie, nadzieja wiosny, nie potrafiło jej teraz ucieszyć. W pół godziny potem, już ubrana, schodziła do karety, nie mogąc przezwyciężyć nieznośnej senności i znużenia. Orzeźwił ją nieco chłód, ruch uliczny, łuna świateł w teatrze i dźwięki muzyki.
Teatr był natłoczony i jarzył się od strojów i klejnotów. Nikt nie słuchał uwertury, każdy zresztą umiał ją napamięć i każdy tu był, żeby się pokazać, spotkać znajomych, admirować toalety, podniecać się