Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bawił zagranicą! Miał interesa. Teraz go istotnie trochę w domu przetrzymam, bo niezdrów i przepracowany.
Reperowała pilnie jakąś okaleczoną Zosi lalkę i była mu tak wdzięczna, tak wdzięczna, że nie śmiała spojrzeć!
A on patrzał na jej pochyloną, złotą głowę, i zauważył raz pierwszy, że zbladła i zmizerniała, sieć żyłek miała na skroni i usta ledwie różowe. „Młoda jest i zdrowa, ale to kwiat“, przypomniał słowa psychologa Downara i... żal mu się jej zrobiło.
— Będę miał do wiosny dużo roboty, nim się to zorganizuje, ale potem chciałbym się trochę uwolnić, wyjechać na odpoczynek. Zeszłe lato odsiedziałem w tym skwarze, z powodu małżeństwa, teraz muszę to powetować, Kazia też zmarniała w mieście, potrzebuje powietrza i ciszy.
— Daj nam ją pan do Górowa na lato! — zawołała Szpanowska, a Szpanowskiemu zabłysły oczy.
— No, nie — zaśmiał się Andrzej. Nie dam jej nikomu.
— Ależ nie myślę was rozłączać. Razem!
— Ciebie znudzi wieś prędko! — westchnął Szpanowski.
— Kaziu, użyj swego wpływu. Wstyd ci będzie, żeby się znudził. Przyjeżdżajcie!
Kazia podniosła oczy do okna, na ołowiane niebo.
— Tak jeszcze daleko do słońca i lata — rzekła.
— Ja chcę do Maniusi i Felisia — zawołała grymaśnie Zosia, tupiąc nogami.
— Pójdziesz, pieszczotko, Kazia cię zaprowadzi.
— Ja chcę zaraz. Ja nie będę czekać.
— Można zaraz! — rzekł Andrzej. — Zabierzemy ją ze sobą — i zdamy stryjence do kompletu.
Rad był okazji, by się uwolnić, ale gdy się znalazł w powozie nie pilno mu było do domu.
— Cóż, rada pani ze mnie? — spytał.
— O, tak wdzięczna. Nie śmiałam spojrzeć na pana ze wstydu, że pan tak musiał kłamać z mojej racji.