Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrozumieć zarozumiałość i pycha. Więc szukał innej racji. Z całej wczorajszej rozmowy chciał pamiętać to, co ona udawała, by się zamaskować: — zazdrość. Zazdrość kobiety, nawet zdradę uniewinnia, a jakże pieści próżność. Zdradziła, bo nie chciała podziału, kochała go, ale się zemściła za żonę.
Strata ukochanej, ból, zawód, wstyd, śmieszność, wszystko nań spadło z winy tej głupiej, cnotliwej świętoszki, z którą w jakimś obłędzie głupoty dał się skuć na życie, oplątany przez starego filuta, ojca.
Jej zawdzięcza klęskę — tej gęsi, której dał wszystko, stanowisko, dobrobyt, a która jeszcze się ośmiela okazywać mu lekceważenie, jest tak bez ambicji i kobiecości, że rada jest i przechwala się, że jej mąż nie kocha, czemby się czuła upokorzona ostatnia!
Radlicz słuchał wybuchu i cieszył się. Nie był on zły, ale cierpiał. Od pierwszego spojrzenia Kazia mu się podobała, zajęła oczy, potem myśli, teraz był rozkochany w niej, stała się dlań treścią życia.
Nie był zły. Dałby dla niej życie, służyłby jej i dogadzał, znosiłby męki dla niej, ale się cieszył w tej chwili, że była zapoznana i pogardzana, obciążona niesłusznemi zarzutami, niekochana i że jej żywot ciężki stanie się jeszcze cięższym.
Dałby krew wytoczyć dla jej szczęścia, a cieszył się jej nieszczęściem i krzywdą, bo czuł, że tylko w ten sposób zachowa ją wolną i może zdobędzie.
Żeby mu kto powiedział, że w tej chwili jest katem, obraziłby się śmiertelnie. On kochał! Siebie? Nie! Ten cudny „Wrzos“ — swoje natchnienie.
Andrzej, wyrzuciwszy żółć w bezwzględnych ostrych słowach odzyskał równowagę, uspokoił się.
Tedy Radlicz rzekł:
Znasz Barańską?
— Nie.
— To cię tam wprowadzę, jak wrócisz. Ciekawa facetka. Gdzie myślisz jechać?