Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go objaśnił, że Radlicz ma być z nim właśnie na jakiemś koleżeńskiem zebraniu, że poszedł do domu przebrać się.
Jakoż Radlicz był u siebie, ale się nie stroił, leżał na kanapie, patrzał w sufit i coś nucił.
Drzwi były tylko przymknięte, więc Andrzej wszedł bez pukania.
— Ledwiem cię znalazł. Szukam w całem mieście. Mam do ciebie interes, prośbę, a przedewszystkiem, czy mogę cię uważać za szczerego przyjaciela? — zagaił po przywitaniu.
Radlicz popatrzał na niego badawczo, potem zaśmiał się po swojemu, cynicznie.
— Hm! Jakby to powiedzieć. Byłbym bardzo rad być twoim wrogiem, ale niestety, muszę być przyjacielem! O co chodzi?
— Powiedz mi, ty wiesz pewnie, co się dzieje z Celiną?
Radlicz spodziewał się zupełnie czegoś innego; chwilę się stropił.
— Z Celiną? — powtórzył. — Nie byłem tam od paru tygodni. Widziałem Bellę — mówiła, że wyjeżdżają do Włoch.
— Wyjeżdżają? Kto?
— Ano Celina z Bellą.
— I nikt więcej?
— A któżby? Może ty?
— Józef — ty łżesz! Ty wiesz, że tam ktoś jest nowy. Ja to czuję oddawna, ona mnie zdradza. I za co! Com zawinił! Szaleję za nią, ubóstwiam.
— Wiele sobie kobieta z tego robi, czy kto szaleje i ubóstwia, jeśli sama nie kocha! — mruknął Radlicz ponuro. — Co? Dała ci odprawę?
— Gorzej, bo czuję, że kłamie przez tchórzostwo czy litość! Czuję, żem ją stracił. I za co?
— Za co? Za nic. Albo miłość bywa za coś lub ustaje dla czegoś? Jest to przyczyna bez skutku i skutek bez przyczyny. Nie mówię tego o was, ale jako teorję. Celina może tylko jest zazdrosna.