Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i polach, jakby tej ziemi mówił, jakim sposobem jeden z jej synów, mógł chcieć ją porzucić... A tuż i winowajca mu się na oczy nawinął; siedział na ławce pod chatą Rufina, i rozmawiał z rzeźbiarzem, który w izdebce rznął figurkę świętego do kapliczki. Stary do syna się uśmiechnął, kalekę przyjaźnie pozdrowił i obok Wawra spoczął.
— I ja do ciebie, Rufinie, za obstalunkiem przyszedł — zagaił rozmowę. — Ot, chłopak mi, jak z grobu, wrócił, należy się za to Bogu ofiara. Umyśliłem kapliczkę przy krynicy postawić. Zróbcie ozdobną, a w niej świętego Jana, ziemi naszej patrona, i świętego Wawrzyńca postawcie. Dobrze?
— A jakże! Zrobię jak najpiękniej. Na święty Jan gotowa będzie — odparł Rufin uradowany.
— A już ja zapłacę — wtrącił Wawer. — Bo i ode mnie Bogu się wiele należy.
— Uczciwie rzekłeś, chłopcze. Kapliczkę przy krynicy postawimy, hen naprzeciw Piłkalnisu na zawrocie. Kawał tam gruntu dworskiego leży osobno. Ładna ziemia, ino dworowi nieprzyległa i Niemce ją targują.
— To niech sobie ją ojciec kupi! — zawołał Wawer. — A ile tam tego?
— Ornego gruntu pół włóki i łąki szmat duży nad Kirszniawą. Cobym ja za pan był, żebym tyle ziemi miał, ale mnie się patrzy inna, ot za kościołem, na szczerym piasku cztery łokcie. Już mnie nie zaczynać żyć, ale kończyć.
— Ot, baje ojciec! Jak się zawezmę, do dziedzica skoczę i Niemców uprzedzę. Znaczy to mi co,