Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

otrząsłem się, nie tknąłem i mówię: «Mnie pieniędzy nie trzeba, ale syna! Ty za to gruntu kup, albo wydzierżaw, budowle postaw i osiądź. Wtedy przy tobie do śmierci posiedzę w spokoju. A Niemce sobie z głowy wybij, bo to grzech! Zostań, synku!»
Tu się chłopu głos złamał, jakby przez łzy szedł.
— Takem go prosił, dobrodzieju, a on tylko się zaśmiał i powiada: «Bo to ojciec całej prawdy nie wie. Zostać się nie mogę, bo tam w Szczecinie narzeczona mnie czeka, za parę miesięcy wesele. A myśli ojciec, że z chłopką jaką? Oho! Z jedynaczką mego pana — z panna Gretą Matschke. Tegom się uczciwą pracą dosłużył...»
— O Jezu!... Jakem to usłyszał, tom skamieniał i ze wstydu i z żalu i z desperacji i ze złości...
— Z Niemkinią? — pytam, a cały się trzęsę.
— A jużci — odpowiada spokojnie.
— Z luterką?
— A jużci. Ale tam u nas na religję nikt nie patrzy. Jednaka rzecz, gdzie i jak się pomodlisz, byleś złego nie czynił.
— U nas — to znaczy: między Niemce; rozumie ksiądz dobrodziej? Tak już mówi mój rodzony, mój Wawer, w świętej wierze chowany, w chacie mojej wyrosły. O Jezu, o Jezu! To tego się uczą na wielkim świecie, to taki on przyniósł zarobek!
Chłop wstał, podrażniony, zbolały, pełen dzikiej wściekłości i płynęły mu słowa, jak potok. Czapkę rzucił pod nogi i oburącz wichrzył włosy, gorzej przez te dni osiwiałe.
— To po to ja go chował i pieścił, po to się za