Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lata nasze, jak owadów doby, a prace nasze jako źdźbła, co je ptaszek na gniazdo nosi i ściele, a my sami jako te szare prochy pod stopami...
Z tych ścieżyn i ździebeł i prochów światy się tworzą — ale my co? — Do świata, a świat co? — Do nieba. Nie płakać tedy — a czekać!...
Tak się w swych myślach zatopił, że nie czuł, jak na ręku jego spoczęły wargi dziewczyny a potem żołnierza młodego usta.
Tak mu bez słowa, z dusz głębi złożyli cześć i szacunek, podziękowali. Ona za światło, które w niej zapalił, on za napój cudowny, który w tej izbie pił tyle razy na obudzenie i zdrowie i siły...
On tego nie czuł, bo i ziemi w tej chwili nie czuł, ani ciała, ani bólów swoich.