Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kupiec ze starem nazwiskiem, a nie obcy chłop innej wiary i niskiego rodu.
— Czyś skończył nareszcie? Chwała Bogu! Wszystko, coś opowiedział, niewarte kropli słonej wody. Chłop jesteś? I cóż to ma do rzeczy? Karewis równie dobry, jak Matschke. Katolik! I to do interesu nie należy. Niech cię Greta, jeśli zechce, nawraca. Pogodzicie się. A dzieci ochrzcicie, jak wam się podoba. Religja u mnie, to fraszka. Grunt: uczciwość i dobra głowa. Potrafisz robić pieniądze. Greta cię kocha, tyś jej nie krzywy; mnie oboje w domu jesteście potrzebni. Płaciłem ci dosyć długo; teraz płacić przestanę. Ho, ho! Śmieje się Bruck, że nie mogę na domu swoim napisać: «Matschke i Syn»: przestanie się śmiać, jak zobaczy «Matschke i Zięć». — Za lat dziesięć połkniemy i Brucka i jeszcze kilku innych. No, zaraz knajpę zamkną. Daj rękę na zgodę i wypijmy jeszcze po kufelku. Nim maj się skończy, sprawię wam weselę i dam urlopu parę tygodni na miodowy miesiąc. Hę, myślisz, że mało? Ha, darmo, w kupiectwie i dzień drogi. No! Prosit!
— Panie Matschke! — wyjąkał młody człowiek nieśmiało. — Tak się nie godzi. Panna Małgorzata będzie mną pogardzać. Posądzi o chciwość i podłość. Będzie myśleć, że ją poślubiam dla pieniędzy...
— Mój chłopcze! To jej dowiedź czego innego po ślubie! Ha, ha, ha! Śmieszni ci młodzi! Spytamy się jutro Grety, czy ci rada. Miała już dziesięć partyj od czasu konfirmacji, ale za każdą propozycją powiada mi: «Ojcze, kocham innego!» No, posłuchamy,