Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Po dziewczynę przyszedłem — burknął bez powitania.
Nikt się nie odezwał i na niego nie spojrzał, tylko Jan stary z obowiązku, krótko, niechętnie zamruczał:
— We dworze, na służbie ona jest.
— Sprowadzę ją prędko kijem. U Wawra też pieniądze mam należne za robotę.
— Ile? — Wawer spytał.
— Trzy ruble.
W milczeniu Wawer pieniądze z pugilaresu dobył, na stole przed nim położył.
Krystof je zgarnął, spojrzał po nich, jakby czekał wyrzutów i łajania, chciał się kłócić. Ale nikt się nie odezwał i nawet Maryjka gwałtowna, choć chęć miała po temu okrutną, nie pisnęła słowa, pod surowym wzrokiem męża i teścia zostając.
— Zostańcie zdrowi — Jodas pożegnał, wychodząc.
Nikt mu «z Bogiem» nie odpowiedział, jako zwykle.
Zaczynała się dla niego ta dola okrutna, którą Rufin prorokował, nie posłyszy on głosu człowieka.
Krewni, znajomi, kobiety, dzieci małe, wszyscy, jakby się sprzysięgli, spotykali go, mijali, jakby nie istniał, bez słowa, bez powitania, bez Bożego pozdrowienia.
Gdy na kogo spojrzał, spotykał wzrok zimny i ponury.
Dziatwa, zdaleka go ujrzawszy, wołała ze zgrozą:
— Jodas! zdrajca!
Kobiety odwracały głowy.
Dzień cały tułał się po wsi zuchwały, wyzywa-