Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu przez to lato odrósł, jak go chłopi noszą. Jak jej tego chłopaka zawrót skrył, zrobiło się jej tak nudno i ciężko, jakby rodzonego pogrzebała i płakała zcicha całą drogę, szwagra rozmowy nie słysząc.
Po godzinie wrócił Andrzej, opowiedział, że dziewczynę państwo radośnie przyjęli do garderoby za pokojówkę do panienek, że jej tam dobrze będzie i spokojnie. Ucieszyli się wszyscy, tylko Wawer, dziwnie markotny i milczący, klacze swoje do żłobu zaprowadził a potem siedział, jak senny, ni roboty, ni zwykłych figlów z dziećmi się nie imając. Rozchmurzył się dopiero, gdy Jan stary o przeprowadzce do nowej zagrody zaczął mówić, przedmiotem tym zajęty, radością jaśniejący.
Gotowa była już ta chata jego ulubieńca i chluby, jutro ją poświęcić miano. Wawer już się z panem porozumiał i Marcinka od służby uwolnił, przy ojcu starym na gospodarce chcąc osadzić.
Już też i w gminie się rozpisał, swojej części zagona na braci się zrzekając, już i sprzęty wszelakie kupił i narzędzia rolne i krowę z półrocznym cielakiem i świń kilkoro i owiec trzy.
Były wszelkie dostatki i sprzężaj a nad drzwiami Rufin figurkę wyrzeźbił, podobiznę Chrystusową na krzyżu, całą złocistą.
Mówiono tedy o tej przeprowadzce na pojutrze i o paszy dla bydlaków na zimę.
Wtem ktoś drzwi z hałasem otworzył i raptem rozmowy ucichły, w izbie jakby makiem siał.
Był to Krystof.