Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja dla takiego pana, ino chłopka głupia. Nie mogę pójść za wami!
— Byś mnie choć krztynę lubiła, poszłabyś, ino ci inszy snać miły!
— Bym was nad życie miłowała, nad ziemię swoją i niebo... nie potrafię... Zostawcie mnie! Ludzie zobaczą, i dobrą sławę mi odbiorą. A toć nad to ja, biedna nic nie mam!
Wówczas on się zawstydził i upokorzony, odstąpił a ona z przeproszeniem spojrzała nań i przodem do chaty weszła. On chwilę pozostał, by swe wyburzenie opanować. Wrzała mu w piersi szalona do tej dziewczyny ochota, ino na myśl nie przyszło zostać tu dla niej. Zabrałby ją z sobą, przemocą wiódł, ale zostać, los świetny zagrzebać? Nie, tego nie zrobi.
Gdy wrócił do chaty, już się opamiętał, pilnował swych oczu i mowy, spokojnie u zapłakanej Maryjki o wieczerzę się upomniał. Stary Jan już się zwlókł na ławę i Rozalkę koło siebie trzymając, gładził ją, jak własne dziecko, po głowie.
— I dziewczynę biedną nakarmcie — rzekł. — Niech choć z musu je, bo siłę całkiem straci. Wy, kobiety, nie rozżalajcie jej waszym płaczem. Niech moc zbierze, niech się uspokoi.
Maryjka podała na stół jedną miskę dymiącą i parę łyżek.
— Siadajcie i pożywajcie — wezwała szwagra i siostrę.
Stołem przedzieleni, wieczerzali wspólnie, czerpiąc razem kapustę z misy i dzieląc się kromką