Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiem i czcią zdjęty a kaleka znowu do roboty się wziął i już zwykłym tonem spytał:
— Widziałeś potem Rozalkę?
— Nie. Nie godzi się jej widokiem obcego smutku powiększać.
— Słusznie uczyniłeś. Ranne zwierzę i człowiek nieszczęśliwy jednaką naturę mają. W jamę czarną, w pustkę daleką skryć się i cierpieć.
— On tu nie wróci chyba?
— Nie poważy się, myślę.
— A jakby się poważył?
— Uchowaj go, Boże, od takiej doli!
— Ludzie zapomną — lękać się go będą zresztą.
— To naszych ludzi nie znasz. I nie zapominają oni i raz zrażeni, nie znają, co lęk.
— Zdradził kogo więcej?
— Nie.
— Wrócił Marcinek?
— Wrócił. Już o tej porze zkońca wkoniec kraju wiedzą, że w łańcuchu jedno ogniwo pękło stalowe, hartowne ogniem i wodą, i z nami wszyscy biadają...
Zagawędzili się długo i zmierzch był, gdy Wawer niespokojny o ojca, do domu z powrotem ruszył. We wsi było cicho. Nie odzywały się jak co wieczór skrzypki u Butkisa, a po ogrodach śpiewy i śmiechy. Jakby żałobę włożyli wszyscy, tak głucho było i niemo.
Skręcając na gościniec, Wawer zmorę ujrzał i o krok się cofnąwszy, przeżegnał.
Zdało mu się, że przed nim przeszedł Krystof. Szaro było, więc oczom nie wierzył, ale i przekonać