Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okienko i zajrzał do wnętrza. Rozalka była sama, pochylona nad robotą. Wydała mu się bardzo blada i mizerna. Przestraszyła się, gdy do niej niespodzianie przemówił.
— Niema Krystofa? — zdziwiony spytał.
— Niema.
— Gdzie on?
— Poszedł z wieczora na robotę do Ramuniszek.
— Na długo?
— Nie mówił.
— Bodajby kark skręcił!
Rozalka milczała, nie odrywając oczu od roboty.
— Rachowałem na niego i nikogom do roboty nie zamówił. Teraz stracę dzień cały przez niego.
— Mało co u was do końca braknie, o dzień jeden mniejsza — zauważyła.
— Wyrachowałem do środy ukończyć, we czwartek poświęcić, a w piątek precz jechać. Dzień jeden dużo mi znaczy. Podłogi nieułożone i drzwi niewyrychtowane jeszcze.
— Tak już prędko jedziecie?
— Zda się, wielki czas. Cztery miesiące, jak tu siedzę. Już mi nawet od roboty odzież się porozpadła w strzępy i bielizna podarła. Już mnie znajomi nie poznają w mieście, jak takiego oberwańca zobaczą.
— To źle was Maryjka dogląda.
— Nie lubię nikomu sobą turbacji robić.
Usiadł na ławce pod oknem i ku niej spoglądał.
— Robotnica z was okrutna. Aż miło patrzeć, jak was to czółenko słucha.