Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i zatruty. Zabije, w kogo uderzysz, ale i ciebie otruje. Więc opamiętaj się, nim go użyjesz...
— Ja wiem, że się mnie lękacie: nie wypuszczajcie mnie stąd z odmową!
Szwedas wstał z ławy i oczy jego dziwnie zabłysły. Kapotę miał rozwartą na piersi i widać z pod niej było pęk szkaplerzy jaskrawych.
— Lękam się, Jodasie, Boga a nie złego człowieka. Nie groź mi i odejdź, bo teraz wiem, żeś zdrajca a w chacie mojej tacy nie bywają — rzekł poważnie i surowo, drzwi mu ręką pokazując.
Potykając się, Krystof wyszedł.
W izbie zapanowało grobowe milczenie. Stary wciąż stał na jednem miejscu, ze wzrokiem utkwionym w czarną otchłań sieni, gdzie tamten zniknął. Zdawało się, że w pasowaniu trwał z jakąś myślą straszną, z jakimś zamiarem złowieszczym. Nareszcie rękę do czoła podniósł i przeżegnał się. A wtem na podwórzu zaturkotało i po małej chwili Jurgis wszedł niefrasobliwy i spokojny.
— Załatwiłem i koniki już wyłożyłem. Każecie je, ojcze, na nocleg gnać?
— Nie. W stajni je postaw i obroku zasyp. Napoję je sam w nocy. Pora spocząć teraz. Możecie zawierać chatę. Ja w stodole się położę.
Wyszedł i już do izby nie wrócił.
Pozostali jeszcze długo nie pomyśleli o spoczynku. Wróciła Magdalenka i we czworo rozprawiali ze zgrozą o Jodasie.
— Puści nas z dymem — biadał Juras.