Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiem, kiedy wrócicie, a wiemy, że z omastą nigdy nie jecie — rzekła Barbara, stawiając przed nim miskę postnej kaszy.
Stary jej głową przyjaźnie skinął i jeść począł. Obecni poczęli rozmawiać, ale on ani słowem do rozmowy się nie wmieszał i na nikogo nie patrzał. Odzywał się śmiech Magdalenki i żarty Szlugurisa, gospodarskie uwagi młodego Szwedasa, wioskowe opowiadania jego żony, szczebiot dzieci; stary jakby nie słyszał. Ukończywszy wieczerzę na ławie się wyciągnął i zdawał się drzemać. Powstał wreszcie Szluguris i pożegnawszy się odszedł, a po chwili wymknęła się Magdalenka i gdzieś przepadła, choć niby tylko na moment do sąsiadki za jakimś interesem zajrzeć miała, Barbara poczęła dzieci do snu układać i pacierz im mówić, Juras czółenko tkackie dla żony strugał.
— Długo Jurgis nie wraca — zauważył, do ojca się zwracając.
Stary na łokciu się podniósł.
— Idzie ktoś pieszo — rzekł, ku drzwiom spoglądając.
— Ktoby tak późno?
— Wyjdź, zobacz.
Juras wstał, ale nim do drzwi doszedł, te się otwarły i na progu stanął czarny, wysoki drab w żołnierskiej czapce.
— Pochwalony — ozwał się posępny głos Krystofa Jodasa.
— Na wieki — odparł Szwedas młody. — Nie poznałem ciebie po tej czapce. Myślałem, że wojna w kraju.