Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

daje ordery, a stary Matschke z zasłużonemi swoimi pije kufel pod «Rekinem“! Prosit!
Trącili się kuflami, ale tylko kupiec toast spełnił, kapitan siedział posępny i niespokojny.
— Oto, co jest! — mówił stary dalej. — Czy ty wiesz, że cały Szczecin drwi ze mnie z powodu ciebie? Stary Matschke — powiadają — klepki z głowy potracił. Jego kasjer to łobuz, jego sekretarz to złodziej, a pierwszy komisant to osioł. Ma jednego człowieka z kapitalną głową i żelazną sprężystością, ale ten mu pieprz wozi i kawę, tego on na statku ryzykuje sto razy na śmierć i marnieć mu pozwala na pokładzie dla głupiego ładunku indyga, czy bawełny. I mają recht! Tylko, że stary Matschke nie zwarjował, on głowę ma na właściwem miejscu, on lubi, żeby projekt dojrzał, jak ananas. On człowieka próbuje nie rok, nie dwa, ale dziesięć. A jak wypróbuje, obrachuje, upewni się, wtedy stary Matschke tego człowieka zabierze z sobą na piwo i po drugim kuflu powie: słuchajno, Lorenz, chcesz być moim kasjerem?
Kapitan ruchem desperackim potarł czuprynę.
— Panie Matschke...
— Czekaj, czekaj! Nietylko kasjerem. I sekretarzem.
— Oceniam pańskie zaufanie, ale...
— Dajże mi skończyć. I wspólnikiem.
— Pan żartuje ze mnie — uśmiechnął się Lorenz z przymusem.
— I... zięciem — dokończył kupiec i popił piwem.
Kapitan podskoczył na krześle, otworzył usta i wnet je zamknął, nie wydawszy żadnego dźwięku.