Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stosunkach? Znam, powiadam, ale co do stosunków, to w jakimże ja, obywatel, mogę być względem ciemnego, głupiego chłopa? Takem rzekł wtedy. A coby pomyśleli, żebym nocą z tym samym Szwedasem na wozie jechał? Wypuścili mnie na takie tłumaczenie.
— Myli się pan — ozwał się chłop. — Wypuścili dlatego, że ja na śledztwie, o to samo pytany, powiedziałem: W nijakich stosunkach nie jestem, bo pan mi pierwszy wróg urodzeniem i mową a dwór pierwsza moja nienawiść i obchodzę go, jak gniazdo szerszeni.
Obywatel szczerze się zaśmiał.
— Oddałeś mi z nawiązką, Szwedas!
— Dlatego, żem tak nie myślał, tom rzekł... Czas panu w drogę, czas i mnie W Szydłowie się spotkamy. Mam tutaj jeszcze jeden interes. Dali mi darmo studenci z tamtej strony książeczek tysiąc, bym je po kraju rozrzucił Zostało jeszcze dwadzieścia, te już tutaj zostawię.
Sięgnął w zanadrze i pokazał broszurkę małą w żółtej okładce. Obywatel jedną wziął, resztę mu oddał.
— Siejcie Szwedas, dobre to ziarno i niech wam Bóg pomaga. Bywajcie zdrowi!
Uścisnęli sobie prawice.
Obcy zniknął w miejscu, gdzie Rozalka poszła. Szwedas przeszedł tuż koło zaczajonego Wawra. Znał tam widocznie każdy krzak, korzeń, gałąź, bo spuszczał się prędko i cicho, potem jeszcze czas jakiś kroki oddalające się było słychać, wreszcie wszystko