Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wrócił się i splunął. A ot, nim słowo rzec, zaczął się pałac walić, stare znowu przedzierzgnęły się w potwory, królewna zapłakała gorzko a śmiałka coś porwało za włosy i rzuciło przez powietrze, jak kamień. Wtedy go przytomność odbiegła a gdy się ocucił, leżał w rowie pod kurhanem — sam jeden. Od tej pory sechł i niknął, nie doczekał miesiąca, aż umarł...
— Ot, głupi — rzekł Wawer. — Jabym, zamiast te straszydła całować, tobym je pozabijał a królewnę dopiero pocałował ogniście.
Bakutis pobłażliwie na tę przechwałkę się uśmiechnął.
— Gadał tak i Grejczius, kobiecych baśni słuchając, a raz, dobrze cięty, powiada: «O, dziś nów i trzeci dzień właśnie. Doczekam się północy i szczęścia spróbuję. Bóg szewców lubi, to mi dopomoże. Jednakowoż w kawalerskim stanie dotąd przebyłem, czas mi się za niewiastą obejrzeć, wezmę sobie odrazu królewnę!» Tak się przechwalał, a my się śmiali, nigdy na serjo tego nie biorąc. Potem noc zaszła, szewca do karczmy korciło, zabrał się, poszedł i długo nie wracał. Dokuczyło mi czekać, myślę, pijak głowę stracił, prześpi się w szynkowni na ławie. Zamknąłem sień i położyłem się, światło zgasiwszy. Rankiem konie do pługa założyłem i w pole poszedłem. Jesień to była i późne słońce. Pamiętam, jak dziś, pod ziemniaki łamałem rolę. Koło kurhanu, za Jodasowem, moje pole leży. Przeszły konie raz i na zawrocie zachrapały dziko, przeszły drugi raz i dęba stanęły w temże miejscu. Żegnam się i zaglądam w fosę, aż tam coś leży wielkiego. Podchodzę bliżej, człowiek;