Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ty Rufin nie z nami? — zawołał.
— Z wami, ale tylko duszą. Nie kłopocz się mną, bracie. Nie zaniosą mnie kule tak daleko.
— Jakże ma być bez ciebie ten obrządek? Nigdy! Nie zaniosą cię kule, to ja zaniosę. Nawet się nie spieraj, a chodź.
Ramieniem go otoczył i poprowadził powoli i ostrożnie, omijając kamienie i wyboje, podtrzymując na spadzistości drogi.
— Nic się nie lękaj ze mną — mówił, uśmiechając się doń.
— Jakiś ty poczciwy, Wawer! Wspomniałeś mnie!
— A nie ja, trza prawdę rzec, ale Rozalka. Obejrzała się ona pierwsza i powiada: «Rufinby się cieszył, widząc, jak jego robotę ksiądz święci i ludzie podziwiają!» Więc ja się wtedy zawróciłem po ciebie.
— Bóg wam zapłać obojgu.
Dopędzili korowód wolno idący; wtedy Jurgis Szwedas kalekę pod drugie ramię wziął, inni się rozstąpili, aż do księdza im miejsce czyniąc. Szedł tedy i Rufin z odkrytą głową, której włos mimo młodości już srebrem przetkany, polny wiatr całował a słońce ósobliwie złociło. Szedł, a rzewność smętną miał w twarzy, łzy w oczach.
Proboszcz u krynicy modlitwę odczytał, krzyżem to pole całe przeżegnał i święconą wodą poznaczył. Potem i kapliczkę pobłogosławił a wreszcie, łacińskie modły ukończywszy, po żmujdzku: «Pod Twoją obronę» zaintonował. A wtedy tłum na klęczkach do ziemi przypadł, głowy, jak łan zboża, pochylił