Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lecieli jego wychowańcy tymczasem, a może je kot pożarł, bo i starej nie było w pobliżu. Domek ten malutki, z perzu i piór sklecony, Marcinek w ręce wziął, obejrzał i na płacz mu się zbierało. Tak je hodował i patrzał, a one mu nawet nie zaśpiewały na pożegnanie!...