Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W Zapusty wyprowadzono Janowi ze stajni konie wśród nocy. Gdy się rankiem obejrzał, popędził za śladem, poprzysięgając, że chyba padnie, a złodziejów odszuka. Gonił ich mil kilkanaście, wreszcie dopędził w boru. Jednego konia ze złości zastrzelili, drugiego przecie odebrał, i napół żywy z męki wracał do domu. Czuł, że go niemoc dusi, że odchoruje, więc resztą sił, do domu, do pościeli dążył.
O milę był, gdy mu przejeżdżający znajomy rzucił, mijając:
— Nie macie do czego wracać! Ogień wymiótł, co żyło i było.
Już Jan nie jechał, i nie kierował, już go koń zaprowadził do owego — niczego.
Z osady zostało, czego ogień nie ima — ino kamienie.
A na zgliszczach pies siwy siedział, i wył, i zawodził.
Takci też do jego wtóru zawył Jan i padł objęty rozpaczą, i żalem, i śmiertelną chorobą, i więcej nic nie pamiętał, nie czuł.
Objęły go ognie i paliły, aż zgorzał do cna, do głębokości duszy; smagały go bicze bólu, aż wysmagały wszystką krew, i gdy z owego ognia wyszedł, to był z niego ino