Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sąsiedzką przysługę mi uczyńcie. Zaniemogła mi córka, w gorączce majaczy. Pożyczcie waszych koni po doktora pojechać.
— A gdzież wasze konie?
— Toć wiecie, że w lato klacz nogę złamała i dobili. Nie mamy żadnego.
— A skądże ja mam? Czemu moje nogi nie kręcą po kamieniach? Toć wasze pole z mojem o miedzę, i tyleż macie ziemi! Wyście wydziwiali, jakem zbierał i uprzątał głazy, nie pomogli, nie skorzystali, jeszcze mi ze swego pola na złość podrzucali. To teraz do mnie o ratunek nie chodźcie. Co mam, dla siebie mam.
— Janie, miejcie-że Boga w sercu! Dziecko mi chore! Wasze konie jak lwy, co im to znaczy ta trocha drogi!
— Wy ich nie karmili. Ja karmił, i dla mnie robić będą! Idźcie mi z oczu.
— Gospodarzu, pomnijcie na wasze dzieci, poratujcie! — rzecze wędrowna kobieta.
Ale Jan srebro do skrzyni chował i jakby nie słyszał, a sąsiadka, płacząc, wyszła.
— Wieczerzę staw! — zawołał Jan na żonę.
Poskoczyła do garnków, rozszedł się zapach dobrego jadła, zabrzęczały misy i łyżki.