Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Więc tym opowiedział, że te kupcy, co do nich po zboże przyjeżdżają — mają miasto swe pełne dostatków i skarbów — miasto bez murów i bram — owi kupcy — zajęci przeróżnem rzemiosłem, do oręża niezdatni — i łatwo ich nastraszyć — i skarbami się obłowić.
Tylko trzeba do zwady okazję mieć — i mieć w pogotowiu oręż. Więc się już wszyscy zbroić poczęli, Grekowi sakwy nabijać, uczyć się zabijania, i chciwie wyglądać i wymyślać — o coby się do kupców przyczepić.
I tak się zdarzyło, że raz kupcy przybyli po zboże — wielu wozami, i roztasowali się na rynku. Targ trwał dni kilka, ale choć gwałtem szukano z nimi zwady, nie zdołano znaleźć racji. Kupcy spokojni byli, rzetelni, ustępliwi. Naładowali zbożem wozy i ruszyli. Aliści w godzinę po ich odjeździe gwałt się uczynił na rynku przy studni, tłum, wrzawa, popychanie.
Krzysztofor Glon od rzeki wracał z wędką na ramieniu i rybami w koszyku — podszedł, by się dowiedzieć, co się stało za nieszczęście.
Myślał, że dziecko w studni utonęło.