Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i rękojeście do nożów i mieczy, a tłum się aż stłoczył, owe blaski żółte i białe oglądając i dziwując się.
A Krzysztofor Glon machnął ręką z pogardą i zawrócił do swej kuźnicy, żałując czasu, który strawił na te odwiedziny. Żaden to z jego cechu był, ni kompan — ot kramarz od fatałaszków. Niech sobie zabawia próżniaczą gawiedź w świąteczny wczas.
Poprzez rynek — naprzeciwko siebie były odtąd dwa warsztaty. Przez sześć dni tygodnia ludzie z robotą kupili się przy kuźnicy — ale w święto szli do Greka — popatrzeć, posłuchać — pogadać, to i owo potargować. Kowal tam nie chodził, lubił w dzień wolny wyjrzeć w pole, obejrzeć robotę swych pługów i kos — przeto i nie wiedział czas pewien, co się działo u Greka.
Aż zobaczył u możniejszych na odzieży guzy złociste i spinki u pasów — i począł się naśmiewać. Ale oni niechętnie przyjęli żarty, a ci, co mu zawtórzyli — to byli ubożsi — a wtórowali — bo im złość była a zawiść — że ich na te cacka błyszczące nie stać. Kobiety też tłumnie odwiedzały Greka, poczęły kłaść na siebie naramienniki i pierścienie, szpilkami upinać włosy —