Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dziękuję wam za wszystko, i za ten pochówek serdeczny... — zaczęła, ale łzami się zalała, i tylko objęła ich za głowy, a oni też dławieni żałością, nic nie rzekłszy, prędko wyszli.
— To ci, którzy urządzali pogrzeb! — szepnął Włodarski do Jóźwickiego. — Czy można im wspomnieć o zapłacie?
Ten potrząsnął w milczeniu głową.
— Przynajmniej mój dar na szpital może się zda? — rzekł po chwili nerwowym tonem.
— Zaczniemy tutejszemi środkami. Jeśli zbraknie, udam się do pana.
— Nie zbraknie! — mruknął Jóźwicki z jakąś zawiścią.
Czuł się niczem, i obcym, i samotnym, i bezradnym, i serce napełniała mu niechęć i upokorzenie, żal przytem do matki, zazdrość o tego brata. Zdało mu się, że wtedy, gdy się nimi dzielono w dzieciństwie, popełniono względem niego krzywdę: jakiem prawem dano mu miljony, a temu matkę!? Bo nie miał matki, i już mieć nie będzie; tamten ją zachował sobie, za grobem nawet... tamten — od rupieci!