Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkich. I grubsze asygnaty obywateli, i dyrektorów, i inteligencji, do wytartych czterdziestówek kobiet w chustkach, do zmiętych papierków kramarzy, Żydów i chłopów.
Zrazu Włodarski chciał zapisywać ofiarodawców, ale za wielu się cisnęło, za wielu powtarzało:
— Naco pisać? Wszyscy dajem... ile kto może. Będzie mało, to potem znowu dołożym.
Tu Jóźwickiego coś pchnęło, wydostał się z tłumu do Włodarskiego i rzekł:
— Ile zabraknie, to ja dołożę. Jestem jego bratem.
Tłum się rozsunął, poczęli mu się przyglądać, coś szeptać, wreszcie jakaś kobieta rzekła:
— Szczęśliwy pan, że Bóg jeszcze taką matkę uchował po jego stracie!
— Dziękujemy panu za ofiarę! — rzekł Włodarski.
Jóźwicki skierował się ku wyjściu razem z tłumem.
Dzień jesienny miał się już ku końcowi, niebo znowu zasnuło się chmurami.
Jóźwicki zaniepokoił się o matkę, wsiadł do jakiejś landary i kazał jechać prędko.