Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zajęczały, załkaty wszystkie piersi, zgłuszyły modlitwy i śpiewy.
Adam Jóźwicki cały się wstrząsnął. Widział tłumy na pogrzebach, eskortę uznania lub sympatji, formę oddania czci zmarłemu, ale takiego jęku tysięcy nie znał, nie przypuszczał, że jest możliwy.
Ławrynowicz szepnął coś staruszce i pomógł jej powstać. Potem skinął na ludzi, pokazując ją oczyma, i uciszyli się, ciche tylko chlipanie rozlegało się, kędy były kobiety. Spuszczono trumnę w grób, i wtedy ksiądz przemówił. Młody był, o energicznej twarzy, a dobrych oczach. Mówił głosem, który się łamał i wiązł chwilami w gardle.
— „Bracia, otośmy w grób złożyli tego, który nas miłował. Cobym wam rzekł o nim, to tylko słowa będą blade. Niema wśród nas żadnego, który go ojcem nie zwał, i ze mną po nim nie płakał, i nie błogosławił go. I oto opuścił nas, który nas miłował, ale myli się, kto sądzi, że go już niema wśród nas. Był on tu i pozostanie, bo nie ujrzy każdy z nas domu jego, matki jego, uczniów jego, czynów jego, nie wspomni żaden z nas dobra i cnoty, żeby jego pamięci