Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rano zbudził go hałas przed domem, zakrawający na ostrą kłótnię i bójkę. Gdy się zerwał i spiesznie ubierał, posłyszał opanowujący wrzawę głos Włodarskiego. Wyjrzał przez okno i zobaczył gromadę furmanów Żydów z batami w ręku, dowodzących czegoś hałaśliwie. Włodarski parlamentował, Żydzi skakali sobie do oczu, tkali gwałtem Włodarskiemu do rąk jakieś blaszki.
Wreszcie on wszystkie te znaki wziął, zmieszał i poszedł z niemi do domu. Wrócił po chwili i rzekł głośno:
— Pani wyjęła siódmy numer. Uspokójcie się!
Żydzi, charkocząc, poszli do furtki; kłótnia uciszyła się, jak czarem.
— Co to było? — spytał Jóźwicki, spotykając Włodarskiego w sieni.
— Wszyscy chcieli wieźć panią Jóźwicką na cmentarz. Trzeba było losować. Teraz się niepokoję, czem przyjedzie Ławrynowicz, bo na kolej nikt z nich nie pojechał.
— Czy cmentarz nie w mieście?
— O, bardzo daleko, aż za fabryką.
— Karawan zamówiony?